W 1977 roku pracowała w administracji Uniwersytetu Jagiellońskiego jako ekonomistka. W niejasnych okolicznościach zginął wówczas w Krakowie Stanisław Pyjas. Jego śmierć, którą przypisano SB, spowodowała, że Romana Kahl-Stachniewicz uznała, iż nie może być bierna.
„Nie działając, a tylko narzekając, popieramy to, co się dzieje w naszym kraju” – mówiła.
W pracy opowiedziała o swoich rozterkach Michałowi Muzyczce, który był razem z nią zatrudniony jako prawnik na UJ. Był synem ppłk Ludwika Muzyczki, „Benedykta”, członka Komendy Głównej Armii Krajowej, więzionego po wojnie w PRL przez 7 lat. Oficer AK po wyjściu z więzienia prowadził aktywną działalność polityczną, której efektem było powstanie opozycyjnego środowiska kombatanckiego. Kontynuowało ono tradycje nurtu niepodległościowego, funkcjonującego co najmniej od początków XX wieku. W marcu 1977 r. kolejna zmiana w tej sztafecie pokoleń rozpoczęła jawną działalność opozycyjną pod nazwą Ruchu Obrony Praw Człowieka i Obywatela. Ruch Obrony powstał w Warszawie, ale stopniowo rozszerzał swoją działalność na inne ośrodki. W Krakowie przystąpiło do niego dwóch więźniów politycznych z czasów stalinowskich (uczestników konspiracji szkolnej): Stanisław Palczewski oraz Krzysztof Gąsiorowski. Ten ostatni był jednocześnie synem oficera AK – Kazimierza Gąsiorowskiego, zamordowanego w 1952 r. przez UB. Ich znajomym był właśnie Michał Muzyczka. Z kolei za jego sprawą kolejnym uczestnikiem Ruchu w Krakowie stała się Romana Kahl-Stachniewicz.
„Czy się bałam? Oczywiście, ale przymus działania był większy niż strach”.
Wkrótce grupa zaczęła wydawać własne pismo – „Opinię Krakowską”. Nazwa nawiązywała do ukazującej się w Warszawie „Opinii”. Oba pisma podawały do publicznej wiadomości nazwiska członków redakcji, co w tamtym czasie było nowością i stanowiło przekroczenie ważnej bariery – bariery strachu. W redakcji była cała wymieniona wyżej czwórka. Spotykali się w mieszkaniu Romany Kahl-Stachniewicz.
Po pewnym czasie dołączył do nich starszy o jedno pokolenie Stanisław Tor – żołnierz Samodzielnej Brygady Strzelców Karpackich i II Korpusu Polskiego gen. Andersa, uczestnik walk o Tobruk i o Monte Cassino.
Do 1980 r. ukazały się 22 numery pisma. Jego okładkę zaprojektował znany grafik Adam Macedoński.
W piśmie drukowano zarówno teksty historyczne, jak i artykuły poświęcone bieżącej sytuacji w kraju, w tym odnotowywano wypadki łamania praw człowieka.
Uczestnikami Ruchu Obrony w Krakowie było kilka jeszcze osób, w tym Mieczysław Majdzik ze Skawiny, należący po wojnie do Zrzeszenia WiN, więzień stalinowski.
Oprócz wydawania własnego pisma grupa organizowała wykłady historyczne dla młodzieży oraz prowadziła aktywną działalność epistolarną. Publikowano listy otwarte domagając się odbudowania kopca Józefa Piłsudskiego, udostępnienia do zwiedzania Panoramy Racławickiej, zbierano podpisy w sprawie nadawania transmisji mszy świętej przez radio oraz telewizję, żądano przywrócenie historycznej nazwy Liceum im. Bartłomieja Nowodworskiego, przywrócenie świąt państwowych: 3. Maja i 11. Listopada. Upominano się o wolność prasy (możliwość publikowania bez cenzury), wzywano do tworzenia Wolnych Związków Zawodowych.
11 listopada 1978 r., w 60. rocznice odzyskania Niepodległości zorganizowano w PRL po raz pierwszy na relatywnie dużą skalę niezależne obchody. W Warszawie powstał specjalny Komitet Organizacyjny, na czele którego stanął płk Kazimierz Pluta-Czachowski, „Kuczaba” (podobnie jak Ludwik Muzyczka członek KG AK) oraz ppłk Henryk Bezeg, który był nieformalnym przywódcą środowiska legionowego w stolicy. W Krakowie podobnemu komitetowi przewodził mjr Józef Herzog, prezes Związku Legionistów w Krakowie. W wyniku działań tych komitetów, wspartych przez niezależne środowiska opozycyjne (Ruch Obrony, a w Krakowie także Studencki Komitet Solidarności – SKS oraz Akcja na Rzecz Niepodległości – AN) w trzech polskich miastach (Warszawa, Kraków, Gdańsk) zorganizowano uroczyste msze święte a po nich – demonstracje uliczne. W Krakowie były tego dnia dwa nabożeństwa: poranne na Wawelu (które odprawił ks. prałat Kazimierz Figlewicz), wieczorna – w kościele Mariackim (którą celebrował ks. bp Julian Groblicki). W obu nabożeństwach uczestniczył nie tylko mjr Herzog, ale także gen. Mieczysław Boruta-Spiechowicz – najstarszy żołnierz Rzeczypospolitej oraz ks. płk Bogusław Studziński – kapelan środowisk legionowych w Krakowie. Po mszy na Wawelu zebrani zeszli do krypty Marszałka Piłsudskiego, gdzie odbyła się patriotyczna uroczystość. W samo południe w centrum miasta słychać było bicie Dzwonu Zygmunta. Z kolei po wieczornej mszy w kościele Mariackim relatywnie duża grupa demonstrantów (2-3 tys. osób) przeszła ul. Floriańską na Plac Matejki, gdzie złożono kwiaty pod Pomnikiem Nieznanego Żołnierza. Była to pierwsza tak duża niezależna demonstracja w Krakowie od 1960 roku, tj. od walk o krzyż w Nowej Hucie. Romana Kahl-Stachniewicz należała nie tylko do grupy współorganizującej te uroczystości, ale także wykonywała fotografie, które te wydarzenia dokumentowały. Oczywiście zwracało to uwagę funkcjonariuszy SB, którzy bacznie obserwowali wszelkie przejawy opozycyjnej działalności politycznej.
„Nie był to już okres stalinowski, ale wciąż można było zniknąć, spaść ze schodów i zadławić się własną krwią. To na szczęście zdarzało się bardzo rzadko, ale pozostanie nagle bez pracy, bez środków do życia, kotły, rewizje, przesłuchania, brak intymności spowodowany podsłuchami w domach, nękanie telefonami ? to były nasze realia. Można też było rozbić komuś rodzinę, można było kogoś rozpić, można było doprowadzić kogoś do choroby psychicznej… Ludzie się bali i trudno się dziwić. Kiedy wyrzucano mnie z pracy 17 października 1978 roku, to większość osób udawała, że mnie nie widzi. Gdy przedłożyłam w sądzie pracy zaświadczenie o poronieniu, z którego wynikało, że wypowiedziano mi pracę w czasie, gdy byłam już w ciąży, to po prostu przewrócono do góry nogami całą dotyczącą mnie dokumentację w ośrodku zdrowia. Powiedział mi o tym mój lekarz. Kiedy zwalniano mnie z pracy, wypowiedzenie dostał również Michał Muzyczka (29 września 1978 r.). Pracował wtedy w Krakowskim Zarządzie Dróg. Szykany były różne. Na przykład mojego syna chciano wysłać do szkoły specjalnej a tymczasem skończył szkołę jako olimpijczyk. Tłumaczyłam mu, że nieważne jest jak go oceni nauczyciel. Ludzie są tylko ludźmi i mogą ulegać różnym naciskom. Ważne jest więc tylko to, co sam będzie umiał i co sam o sobie będzie myślał. Często gdy szłam do pracy, naprzeciw mnie ruszała suka milicyjna i powoli mnie mijała. Pokazywano mi w ten sposób, że w każdej chwili mogą mnie zatrzymać. Podsłuchy telefoniczne, głuche telefony, jakieś sapania, czasami nawet wyzwiska… Stosowano też naciski na rodzinę, aby ta użyła swoich wpływów i odwiodła mnie od działania. Aresztowania na 48 godzin, a zaraz po wypuszczeniu można było zostać zatrzymanym na dalsze 48 godzin… Jestem pewna, że robiono nam portrety psychologiczne i starano się wykorzystać nasze słabości. Dlatego bardzo starałam się ich nie mieć”.
9 czerwca 1979 r. grupa uczestników Ruchu Obrony wspólnie z uczestnikami AN zorganizowała specjalną akcję balonową na powitanie Ojca Świętego na Błoniach. W momencie, gdy Jan Paweł II przybył na miejsce w górę majestatycznie uniosły się balony meteorologiczne z przywieszonymi do nich monumentalnymi flagami przedstawiającymi białego orła w koronie na czerwonym tle. Na niektórych filmach dokumentalnych widać to wydarzenie. Niewątpliwie zostało ono także zauważone przez papieża, który przecież już wcześniej, jako biskup krakowski, miał kontakt ze środowiskiem kombatanckim. Kontakty te nawiązane zostały 15 września 1968 r. na Jasnej Górze w czasie obchodów 50-lecia odzyskania niepodległości. Wtedy w imieniu kombatantów przemawiał ppłk Muzyczka a w imieniu Episkopatu – abp Wojtyła. Potem corocznie organizowane były w Krakowie – w refektarzu o.o. Dominikanów (podobnie jak i w Warszawie – w siedzibie Prymasa Polski oraz w niektórych innych miastach) opłatki Starej Wiary z udziałem krakowskiego arcybiskupa i ks. Studzińskiego oraz gen. Boruty, mjr Herzoga, legionistów i byłych akowców. „Akcja balonowa” w Krakowie nawiązywała więc do wieloletniej tradycji kontaktów Wojtyły ze środowiskiem kombatanckim, co niewątpliwie miało wpływ na poglądy i postawę późniejszego papieża. Wyraźnie słychać to w słowach Jana Pawła wypowiedzianych na koniec mszy: „Zanim stąd odejdę, proszę was, abyście całe to duchowe dziedzictwo, któremu na imię >Polska<, raz jeszcze przyjęli […], abyście nie podcinali sami tych korzeni, z których wyrastamy”.
1 września 1979 r. w Warszawie, przy Grobie Nieznanego Żołnierza, ogłoszono powstanie Konfederacji Polski Niepodległej. Istotę tego wydarzenia trafnie wyraził Janusz Kurtyka mówiąc o odwadze ludzi, „którzy powiedzieli, znowu, po kilkudziesięciu latach, że chodzi po prostu o niepodległość. Powiedzenie czegoś takiego było czynem rewolucyjnym i wymagającym niezwykłej odwagi. Odwagi nie tylko bojowej, związanej z przeciwstawianiem się bezpiece, ale również odwagi cywilnej. Bowiem powiedzenie, że chodzi o niepodległość, tak jak o niepodległość chodziło Piłsudskiemu, wymagało bardzo często przeciwstawienia się opinii środowiskowej, szerokim grupom społecznym, dla których to hasło było wtedy puste, dla których liczyło się hasło walki o lepszy socjalizm, o to żeby było lepiej, żeby lepiej zarabiać. Natomiast słowo >niepodległość<, było w latach 70-tych, już nie mówiąc o latach wcześniejszych, słowem z innej planety”.
Wśród kilkudziesięciu osób, które były członkami-założycielami KPN było 10 osób z Krakowa – uczestników Ruchu Obrony. Była wśród nich Romana Kahl-Stachniewicz.
„Od września 1979 r. do maja 1980 r. przechodziłam bardzo trudny okres ciąży. Przeleżałam prawie 9 miesięcy, bo poprzednia ciąża zakończyła się u mnie poronieniem. Był to wynik nerwowej atmosfery jaka wytworzyła się wokół mnie na UJ, wyrzucenia mnie z pracy, ciągłych rewizji, inwigilacji, podsłuchów. Dlatego nie brałam udziału w manifestacji 11 listopada w 1979 r. Z relacji świadków wiem o >bitwie< stoczonej przez Bożenę Huget w obronie orła w koronie i uratowaniu go przez Emilię Afendę?Dadał”.
W roku 1980 przypadała kolejna ważna rocznica – mijało 40 lat od Zbrodni Katyńskiej. Zbrodnia ta w PRL była całkowicie zakłamana. Nie wolno było mówić o jej prawdziwych sprawcach, ani upominać się o pamięć ofiar. Mimo to krakowskie środowiska opozycyjne (KPN, SKS, AN) zorganizowały mszę św. w kościele Mariackim, po której miała się odbyć krótka demonstracja. Zamierzano przejść z kościoła pod studzienkę na płycie Rynku, gdzie 21 marca 1980 roku spalił się Walenty Badylak, protestując przeciw katyńskiemu kłamstwu. Demonstrację miał poprowadzić Adam Macedoński, który nie tylko należał do grona członków-założycieli KPN, ale także był założycielem krakowskiego Komitetu Katyńskiego, zbierającego i publikującego materiały na temat sowieckiej zbrodni. Macedońskiego oraz kilka innych osób, które mogłyby poprowadzić demonstrację zamknęła bezpieka rano przed mszą. Gdy garstka osób (ok. 20) wyszła na płytę Rynku nastąpiła długa chwila wahania i niepewności. Wokół roiło się od tajniaków. Wtedy na czoło wysunęła się kobieta w 8-miesięcznej ciąży i poprowadziła ludzi do studzienki. Tam wygłosiła krótkie, improwizowane przemówienie, złożono kwiaty, odśpiewano Rotę. Tą kobietą była Roma Kahl-Stachniewicz.
„W latach 1979?80 Służba Bezpieczeństwa często organizowała inwigilację i zatrzymania wszystkich wchodzących do mojego domu, co wchodziło w skład działań prewencyjnych SB w celu zastraszenia ludzi i zlikwidowania punktów w których odbywały się spotkania KPN?u. Oprócz redagowania >Opinii Krakowskiej< do moich zadań należało gromadzenie i rozpowszechnianie informacji o represjach i prześladowaniach za przekonania. Informacje o represjach przekazywałam telefonicznie między innymi Leszkowi Moczulskiemu, Jackowi Kuroniowi, osobom związanym z SKS?em, np. Róży Woźniakowskiej oraz zagranicznym korespondentom – głównie z Reutersa. Miałam telefony do różnych osób i instytucji i informację przekazywałam w trzy, cztery miejsca. Te numery miałam wypisane na ścianie, na wypadek gdyby notes został skonfiskowany przez SB. Ściany nie mogli zabrać mogli tylko zrobić zdjęcie. Od samego początku działaliśmy jawnie. Jawność działania gwarantowała nam, że w przypadku represji, czy nie daj Boże zniknięcia, wiadomo będzie, kto za tym stoi i, że ktoś się o nas chociaż upomni”.
W tym trudnym okresie, na wiosną 1980 r., z działalności opozycyjnej w KPN zrezygnowało kilka osób, m.in. Adam Macedoński, Mieczysław Majdzik, Stanisław Tor i Michał Muzyczka. Ale nie Romana Kahl-Stachniewicz…
Kontynuowała swoją działalność opozycyjną w ramach KPN-u także w okresie Karnawału Solidarności. A trzeba pamiętać, że dla działaczy Konfederacji nie był to wcale okres względnej wolności, tylko czas nasilających się represji. Gdy „Solidarność” liczyła nawet 10 milionów członków, ta pierwsza, „legendarna” z Anną Walentynowicz i Andrzejem Gwiazdą, to przywódcy KPN: Leszek Moczulski, Romuald Szeremietiew, Tadeusz Stański, Tadeusz Jandziszak, a także Krzysztof Bzdyl z Krakowa, Zygmunt Goławski z Siedlec i Jerzy Sychut ze Szczecina siedzieli w areszcie. Była realna groźba, że aresztowania obejmą innych konfederatów, nękanych przesłuchaniami. Z tego względu na początku 1981 roku KPN zawiesiła działalność zewnętrzną na kilka miesięcy. Władze Związku niewiele zrobiły, aby ich uwolnić, choć ich więzienie było złamaniem Porozumień Gdańskich. Część szeregowych członków Związku nie miała zamiaru biernie przyglądać się tej sytuacji. Jak grzyby po deszczu wyrastały oddolnie Komitetu Obrony Więzionych za Przekonania (KOWzaP-y), które organizowały demonstracje oraz zbierały podpisy pod apelami o uwolnienie więźniów sumienia (należeli do nich nie tylko przywódcy KPN, ale także bracia Kowalczykowie oraz Wojciech Ziembiński). Maria Moczulska i inne osoby organizowały także głodówki protestacyjne. W tym gorącym okresie pod apelami o uwolnienie działaczy KPN znajdujemy podpisy Romany Kahl-Stachniewicz.
Krakowska KPN cały czas wydawała „Opinię Krakowską” (w okresie zawieszenia działalności zewnętrznej sygnowano ją nazwą „Robotnicza PPS”) oraz organizowała wielotysięczne demonstracje patriotyczne – przede wszystkim w Święto Niepodległości (11 listopada 1980 r. i 11 listopada 1981 r.) oraz 29 listopada 1981 r. (Marsz Wolności i Praw Człowieka pod hasłem „Uwolnić więźniów politycznych!”). Dokumentację zdjęciową z tych wydarzeń zawdzięczamy m.in. Romanie Kahl-Stachniewicz.
Trudno się dziwić, że w tej sytuacji została ona internowana 13 grudnia 1981 r.
„Kiedy mnie zabierali, jeden z esbeków stwierdził, że pewnie nie na długo ale, że to będzie zależało ode mnie, kiedy wyjdę. Zapewniłam więc męża, że jeżeli rzeczywiście będzie to ode mnie zależało, to nieprędko wrócę. Zdawałam sobie sprawę, że będą chcieli za szybkie zwolnienie mnie czegoś w zamian ? na co nie będę mogła się zgodzić. W domu została półtoraroczna córka, 11-letni syn, mąż oraz schorowana i spanikowana mama.
W samochodzie, którym mnie wieźli, zapytałam, czy ośrodki internowania znajdują się w Polsce, czy poza granicami. Powiedzieli, że w Polsce jest dość miejsca na to, by nas wszystkich pozamykać. Ucieszyłam się, że nie jedziemy na Sybir. Wszystko było możliwe…
Pojechaliśmy na komendę MO przy Batorego. Tam przez kilka godzin byłam namawiana przez esbeka, żebym podpisała lojalkę. Po kilku godzinach zrezygnowano, nazywając mnie wyrodną matką i przewieziono do Komendy Wojewódzkiej na Mogilską. Tam znów byłam poddawana przez kilka godzin zmiękczaniu. Tym razem namawiającym był wojskowy. Gdy przekonał się, że rozmowa ze mną prowadzi donikąd, wyszedł. Jakiś czas upłynął na oczekiwaniu. Pilnował mnie młody esbek. Późnym popołudniem zwiózł mnie do podziemia, na tak zwany dołek, czyli do aresztu.
Nie pamiętam, kiedy wręczono mi decyzję o internowaniu do ręki. Wydaje mi się, że jakoś przed Wigilią. Wtedy też dano nam możliwość, by się odwoływać. Nie odwoływałam się, bo po co […].
Cztery prycze >katafalki<, wąski stół z dwoma taboretami ? wszystko przytwierdzone do podłogi i pomalowane na szary, popielaty kolor. Na pryczach brudne gumowe materace. Okienko zakratowane i zamalowane na biało, gdzieś wysoko w górze. Ściany popielate. Szaro, popielato, ciemno. Wysoko nad stołem słaba żarówka. Wszystkie ściany krzywe, nigdzie kąta prostego […].
Karmiono nas chlebem ciężkim jak kamień, bez tłuszczu, kawą zbożową z bromem oraz jakąś breją, która wyglądała na niedojedzone, zmieszane resztki ze stołów milicyjno-ubeckich. To było coś potwornego […].
Swoje potrzeby trzeba było załatwiać do nie zasłoniętego kibla zwanego przez nas >Azorem< (rano trzeba było go wynieść do pomieszczenia z umywalkami z zimną wodą, z kabinami zasłoniętymi do pasa, w których znajdowały się dziury zamiast muszli klozetowych, był też wąż z zimną wodą ? by wylać z niego zawartość i go wymyć). Załatwianie swych potrzeb przy wszystkich było bardzo krępujące.
W celi było bardzo zimno. Dobrze, że miałam kożuch i czapkę futrzaną, których z siebie nie ściągałam […].
Wierzę, że jesteśmy tam, gdzie nasza myśl, więc wieczorami w myślach śpiewałam córce kołysanki […].
Najtrudniej było tuż przed Wigilią […].
Siedziałyśmy w płaszczach, kurtkach, kożuchach ? opatulone czym się dało. Dzieliłyśmy się opłatkiem i zajadałyśmy się pumperniklem, prawdziwym masłem, serkiem topionym, chałką, piernikami, czekoladą, jabłkami, popijałyśmy to prawdziwą herbatą (dano nam wrzątku do zaparzenia), błogosławiąc w duchu mamę Haliny.
Nawet władze aresztu wyróżniły ten dzień, dając nam do śniadania po kostce szarego smalcu do chleba (jeśli to można było nazwać chlebem) i kawy z bromem, a na obiad do brei dodano po kawałku mortadeli, której i tak nie jadłyśmy, ze względu na post. Dostałyśmy również po prześcieradle oraz poszewce na poduszkę i koc. Ponadto pilnował nas nieordynarny strażnik, którego nazywałyśmy ?aniołem?.
Dzieliłyśmy się drżącymi rękami opłatkiem, głos łamał się przy wypowiadaniu życzeń i przy śpiewaniu kolęd, łzy, powstrzymywane na siłę, czaiły się pod powiekami.
Nie miałyśmy ani papieru, ani niczego do pisania. Nie mogłyśmy z aresztu niczego wysyłać. Nasi bliscy nie mieli informacji, gdzie jesteśmy.
Każda z nas miała powody, by się wypłakać. Nie wiedziałyśmy, co z naszymi bliskimi, oni też nie wiedzieli, gdzie jesteśmy a i sceneria szarej, ponurej celi oraz trudna do przewidzenia przyszłość nie nastrajały pozytywnie”.
Po ponad 2 tygodniach, 30 grudnia, internowane kobiety z Krakowa przewieziono do więzienia w Kielcach a potem do ośrodka w Gołdapi, przy granicy z Sowietami. Warunki bytowe poprawiły się.
21 marca 1982 r. Romana Kahl-Stachniewicz została zwolniona z internowania mimo, że konsekwentnie, cały czas, odmawiała podpisania lojalki a funkcjonariusze SB uzależniali od tego jej zwolnienie.
Po powrocie do Krakowa miała obowiązek meldować się co tydzień na Mogilskiej. Przy tej okazji odbywano z nią rozmowy ostrzegawcze. Była także przesłuchiwana jako świadek w procesie Leszka Moczulskiego i towarzyszy (zostali oni ostatecznie skazani na kary więzienia 10 października 1982 roku).
Romana Kahl-Stachniewicz nigdy nie zrezygnowała z działalności w KPN, chociaż po wyjściu na wolność w 1982 r., gdy kierowanie krakowską Konfederacją przejęło nowe pokolenie ludzi (tzw. Tajne Tymczasowe Kierownictwo Akcji Bieżącej – głównie młodzież) wycofała się na dalszy plan.
Za niespełna 5-letni aktywny okres działalności opozycyjnej w szczególnie trudnych warunkach ona i jej rodzina zapłacili konkretną cenę. Jej postawa może być jednak dla nas inspiracją, gdyż jest dowodem wielkiej siły ducha, uczciwości, cichego, prostego bohaterstwa a także bezinteresowności i skromności. W tych trudnych czasach Roma zachowała się jak trzeba.
***
Pogrzeb Romany Kahl-Stachniewicz odbył się 21 marca 2018 r. na Cmentarzu Rakowickim w Krakowie.
Prezydent RP Andrzej Duda przysłał wieniec. Minister Jan Kasprzyk – Szef Urzędu do Spraw Kombatantów i Osób Represjonowanych przysłał przedstawiciela, który odczytał list pożegnalny. Dr hab. Filip Musiał – Szef krakowskiego Oddziału Instytutu Pamięci Narodowej wręczył dzieciom Zmarłej Krzyż Wolności i Solidarności, przyznany Jej za życia, którego nie zdążyła odebrać. Nad grobem Zmarłą pożegnał Ryszard Bocian w imieniu środowiska krakowskiej KPN oraz Mirosław Lewandowski w imieniu Leszka Moczulskiego (nieobecnego z powodu choroby), a także dzieci Zmarłej. W pogrzebie uczestniczyło kilkadziesiąt osób.